Legendarny dowódca Lądowej Obrony Wybrzeża. Przez 19 dni stawiał opór Niemcom, którzy mieli nad nim trzykrotną przewagę. Pomimo ogromnych strat (1/3 sił) nie dopuszczał myśli o poddaniu się. Widząc, że opór nie ma już sensu, odebrał sobie życie strzałem z pistoletu. Niemcy oddali mu hołd jako godnemu przeciwnikowi, wystawiając wartę honorową na jego pogrzebie. Dzień później na miejscu walk zjawił się sam Hitler – widok pobojowiska mocno zapadł mu w pamięć.
Są postacie, które tylko jednym wydarzeniem ze swojego życia zapisują się czymś wyjątkowym na kartach historii. Ich wcześniejsze życie niczym szczególnym się nie wyróżnia. Siłą rzeczy patrzymy na nie z perspektywy tego wyjątkowego wydarzenia, niejako kulminacji ich życia i widzimy, że ten poprzedzający okres było przygotowaniem, krok po kroku do tego, decydującego o nieprzemijającej sławie, epizodu. Tak było również w przypadku pułkownika Stanisława Dąbka, pośmiertnie awansowanego na generała. Wszyscy dzisiaj kojarzą go jako bohaterskiego dowódcę Lądowej Obrony Wybrzeża. Tymczasem jego wcześniejsza aktywność jest całkowicie nieznana, a to właśnie ona po części zdeterminowała ostatnie chwile jego życia.
Fanatyk w służbie
Wychował się w chłopskiej rodzinie na Podkarpaciu. W domu panowała patriotyczna atmosfera – jego dziadek był powstańcem styczniowym. Nasz bohater musiał ciężko pracować, żeby zdobyć wykształcenie. Wszystko co osiągnął w życiu było efektem jego ciężkiej pracy. Był prostolinijny i mówił prosto w twarz, co myśli – nie zjednywało mu to wielu zwolenników, którzy mogliby „pchnąć” go wyżej. Brał udział w wojnie polsko-ukraińskiej (1918-1919) i polsko-bolszewickiej (1919-1921). Za wybitne czyny wojenne został wyróżniony Krzyżem Walecznych i Virtuti Militari. Płk Marian Porwit w swoich wspomnieniach pisał o nim, że miał „smykałkę taktyczną” i był na polu bitwy „niezawodny”. Po zakończeniu wojny został oficerem zawodowym. Dobrze sprawdzał się jako oficer liniowy, który dowodził pułkiem. Raczej niczym szczególnym się nie wyróżniał. Nie należał do elity przedwojennego Wojska Polskiego. Miał dobre opinie jako dowódca i organizator. „Dąbek był korpulentnym mężczyzną w sile wieku, nosił Virtuti Militari. […] tryskał energią, głos miał czasem nieco krzykliwy, dyscyplinę utrzymywał ostrą, nawet w stosunku do oficerów” – pisał jeden z żołnierzy. To na co szczególnie zwracają uwagę autorzy wspomnień to jego podejście do służby. Określano go w tej kwestii – „fanatykiem”. Nie znosił półśrodków. Hołdował maksymie, że „robota musi być zrobiona na czas i dokładnie”. Jeżeli wymagał tego interes służby, był bezwzględny i brutalny. Nie przypominał okrzesanego i eleganckiego oficera – był szorstki i prostolinijny w obejściu. Z kolei inny jego podwładny pisał: „Miał opinię bezkompromisowego służbisty. W stosunku do podwładnych, podobnie zresztą jak i do siebie, był bardzo wymagający. W stosunkach służbowych bezpośredni, rubaszny, spraw nie owijał w bawełnę. Stanowczy w postanowieniach, w podwładnych wzbudzał szacunek, przemieszany jednocześnie z pewną dozą obawy”.
„Pozostanie po was sława”
W lipcu 1939 r. niespodziewanie otrzymał nominację na dowódcę Morskiej Brygady Obrony Narodowej oraz p. o. Lądowej Obrony Wybrzeża (LOW). Tylko z pozoru był to awans. Jak sam później wielokrotnie powtarzał: „Przysłali mnie tu, abym wypił piwo, które nawarzyli inni”. Odcinek był bardzo niebezpieczny, od samego początku skazany na odcięcie i okrążenie. Otrzymał pod swoje skrzydła oddziały w sile 15 tys. żołnierzy, którymi miał obsadzić 130 – kilometrowy odcinek wokół Gdyni. Był on kompletnie nieprzygotowany do obrony. Dąbek został kimś na wzór kozła ofiarnego. Zdawano sobie sprawę, że wykona każdy rozkaz i będzie walczył do końca. A rozkaz ten był bardzo prosty: „Gdynię i Kępę Oksywską bronić do ostateczności”. Na wątpliwości – jakie są możliwości obrony, odpowiadano: „jako Polacy nie dacie się szybko Niemcom zjeść w kaszy, a w międzyczasie jakąś pomoc obmyśli się i dla was”, a pytania typu, co jeżeli nie będzie pomocy z zewnątrz, kwitowano: „pozostanie po was sława”.
Niemcy dysponowali ogromną przewagą. Rzucili do natarcia 39 tys. żołnierzy. Mieli trzykrotną przewagę w ludziach, czterokrotną w broni maszynowej, dziewięciokrotną w artylerii. Do tego mieli wsparcie ok. 120 samolotów różnych typów. 1 września ruszyli do ataku. Przez pierwsze 3 dni nie przełamali oporu, ale odcięli LOW od reszty kraju. Niemcy byli zdziwieni zdecydowaną postawą obrońców. Dąbek używał taktyki aktywnej obrony, wyprowadzając pod osłoną nocy liczne wypady na pozycje wroga i prowadząc wojnę manewrową. Wykorzystywał również warunki naturalne, walcząc w terenie zalesionym i pofałdowanym. Polacy odnieśli szereg sukcesów i skutecznie studzili zapędy napastnika. Jak donosił jeden z raportów: „nieprzyjaciel niechętnie rusza do natarcia – zwłaszcza boi się zetknięcia na broń białą. W nocy jest bardzo wrażliwy na wypady z naszej strony, podczas których porzuca broń w ucieczce, zaszywa się w domach i zwartych osiedlach dług broniąc się przy użyciu swej licznej broni maszynowej i granatów ręcznych. W dzień obsadza cekaemami okna, drzewa itp., z których razi ogniem”. Walki były bardzo krwawe i bezwzględne. Polacy walczyli do końca: „dochodzi w lesie do zaciętych walk wręcz […] Resztki nieprzyjaciela, które się przebiły, dostają się do niewoli. Wielkie pobojowisko świadczy o brawurze atakujących Polaków” – pisał w dzienniku jeden z niemieckich oficerów. Niemcy rzucali przeciwko Polakom coraz to nowe siły i stopniowo spychali Polaków. W nocy z 12 na 13 września Polacy musieli wycofać się z Gdyni na ostatni bastion obrony – Oksywie. Z początkowych sił pozostało 2/3 stanu wyjściowego.
„O mnie nie martwcie się…”
Dąbek porównywał obszar Oksywia o wielkości 50 km2 do „talerza artyleryjskiego”. Była to dla niego pozycja „niewygodna, bo hitlerowcy pluli do niej ze wszystkich stron”. Na tak małym obszarze, nie można było działać operacyjnie. Inny oficer dodawał, że „tu na Kępie można tylko frontalnie, albo prawie frontalnie, bronić się, krok za krokiem, czy – także krok za krokiem – nacierać”. Pomimo beznadziejnej sytuacji Dąbek postanowił bronić się do ostateczności. Honor oficerski nie pozwalał mu zignorować rozkazu, który był jednoznaczny. Miał wtedy powiedzieć: „I mój koniec jest bliski: ostatnia kula z mego Steyera dla mnie”.
17 września Niemcy rozpoczęli generalny szturm. Pod ich naporem padały poszczególne polskie bataliony i szły do niewoli. Morale zaczęło spadać. Na drugi dzień Dąbkowi zadawano już pytanie – jak nazajutrz będzie kończył walkę . Odpowiedział im: „Będziecie się bić, jak długo możecie. O mnie nie martwcie się…”. 19 września Niemcy rzucili wszystkie swoje siły. Ich przewaga w tym dniu wynosiła w sile żywej 1:17, broni maszynowej 1:29, a w artylerii była bezwzględna. Pomimo tego Dąbek nie zdecydował się na poddanie – walka miała trwać do końca. Stanął na czele ostatniego oddziału złożonego z oficerów jego sztabu, którzy dostali karabiny i mieli walczyć do ostatniego naboju. Pod ich pozycje podeszli Niemcy. Wzywali do poddania się, na co Dąbek im odpowiadał: „nie boimy się was i wy nie bójcie się, tylko chodźcie tu bliżej”. Gdy Niemcy zaczęli bić do nich z moździerzy, wziął na bok swojego zastępcę i dał mu rozkaz: „Słuchaj Ignac, gdyby tak się stało, że mnie już nie będzie, to rozkazuję ci, jako z kolei najstarszemu po mnie, byś zakończył tę walkę. Dalszy rozlew krwi jest bezcelowy. To już nie ma sensu”. Oddalił się od pozostałych obrońców i 20 minut później strzelił sobie w usta z pistoletu. Zginął bez patosu i świadków. Na wieść o tym wydarzeniu, jego zastępca poddał oddział.
„Wreszcie koniec walki”
Na wieść o śmierci polskiego dowódcy Niemcy pisali: „wreszcie koniec walki” i doceniali jego postawę: „Nieprzyjacielski dowódca, który stawiał opór aż do ostatniego żołnierza, odbiera sobie życie. Od razu na miejscu zostaje […]złożony w ziemi, na której tak dzielnie walczył”. Pochowano go nieopodal miejsca śmierci w asyście 30 polskich oficerów i 4 oficerów niemieckich. Opór oddziałów Dąbka był mocno nie na rękę Niemcom, głównie ze względów prestiżowych. 19 września do Gdańska miał przyjechać sam Hitler. Ze względu na trwającą walkę, odwiedził miasto dopiero nazajutrz. Zwiedził też pobojowisko na Oksywiu razem z Himmlerem. Widok pola walki musiał wywrzeć na nim spore wrażenie, gdyż w mowie wygłoszonej 6 października w Reichstagu przytoczył tylko dwa epizody z kampanii polskiej: bój z Armią „Poznań” oraz z LOW płk Dąbka.
Pułkownik Marian Porwit nazwał Dąbka „pierwszym żołnierzem kampanii 1939”. Wyliczył, że LOW w ciągu 19 dni stoczyła 110 walk, najczęściej z przeważającym liczebnie przeciwnikiem. W żadnym innym boju kampanii polskiej 1939 r. nie doszło do tak intensywnych walk, na tak małej przestrzeni jak to była na Oksywiu. Polacy nazwali te walki „polskimi Termopilami”, z kolei Niemcy „Kleines Verdun” (Małe Verdun). Nieco mniej patetycznie walki o Gdynię, Oksywie i postawę Dąbka ocenił historyk Piotr Derdej: „W Gdyni i na Oksywiu bito się na sposób japoński, tj. do końca i bez zwracania uwagi na straty. Płk Dąbek, jak się zdaje, przypominał późniejszych japońskich i sowieckich oficerów, którzy, wbrew rozsądkowi i logice, prowadzili swoich ludzi na śmierć. Z obrońców Gdyni i Oksywia poddały się dosłownie resztki”.
Artykuł Pułkownik Dąbek – najlepszy żołnierz września 1939 r. pochodzi z serwisu Blog Surge Polonia - Historia i patriotyzm.