24 maja 1945 r. w Lesie Stockim polscy partyzanci pod dowództwem mjr. Mariana Bernaciaka „Orlika” rozbili obławę UB-NKWD. Polacy wybili „do nogi” sztab grupy i okrążyli Sowietów. Ostatecznie nie dokończyli ich likwidacji. Pod osłoną nocy musieli się wycofać, ponieważ w każdej chwili mogła dotrzeć odsiecz dla Sowietów. Było to największe zwycięstwo żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego.
Żołnierze Armii Krajowej, podobnie jak później żołnierze polskiego podziemia niepodległościowego, prowadzili z okupantami wojnę partyzancką. Nie mieli oni żadnych szans w otwartej walce, czego potwierdzeniem może być wynik Powstania Warszawskiego. Wojna partyzancka żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego sprowadzała się do szeregu mniejszych starć i akcji oraz potyczek z przeciwnikiem, których odbyło się w tym czasie setki. W większości okupant miał ogromną przewagę w sile żywej i bezwzględną w uzbrojeniu. Trzeba wiedzieć, że przeciwko polskim partyzantom uzbrojonym w broń lekką używano czołgów, transporterów opancerzonych, artylerii itp. Niestety większość z tych nierównych starć kończyła się likwidacją lub aresztowaniem polskich partyzantów. Nie bez kozery porównuje się ich straceńczą walkę z komunistami do myśliwskiej obławy. Polscy partyzanci stali się dla komunistycznego aparatu represji zwierzyną łowną, na którą polowano z całą bezwzględnością. Było tylko kwestią czasu, kiedy gończe psy myśliwych wytropią i zagryzą na śmierć dzikie wilki.
„Coś wisi w powietrzu”
23 maja 1945 r. o godz. 17:00 szef UB w Puławach przekazał informację, że we wsi Cholewianka stacjonuje polski oddział partyzancki. Już godzinę później z Lublina wyruszyła grupa operacyjna złożona z 52 żołnierzy NKWD. Dowodził nią st. lejtn. Karpiuk. Oddział był solidnie uzbrojony, dysponował radiostacją i samochodem pancernym. Składał się z żołnierzy elitarnego 198 Samodzielnego Batalionu Strzelców Zmotoryzowanych NKWD. Utworzono go rok wcześniej i przeznaczono do zadań specjalnych – odpowiadał m.in. za ochronę ścisłego kierownictwa polskich komunistów. Od początku 1945 r. przystąpił do walki z polskim podziemiem i jak dotychczas nie poniósł żadnej porażki – był bezwzględnie skuteczny. Do grupy Sowietów dołączono również 30 funkcjonariuszy UB.
Po dwóch godzinach jazdy grupa dotarła do Puław. Tu poinformowano dowódcę grupy, że polscy partyzanci odeszli w kierunku wsi Rogów. Nad ranem grupa przeprowadziła tam obławę, ale nie natrafiła na właściwy trop. Postanowiono kontynuować ją dalej. 24 maja o godz. 18:00 dotarła do dowódcy grupy wiadomość od ojca jednego z milicjantów, że polscy partyzanci stacjonują w jego rodzinnej miejscowości (Las Stocki) na skraju wsi. Grupa natychmiast udała się we wskazanym kierunku. 45 minut później na wylocie wsi spotkali jej mieszkańca, który zaprzeczał jakoby mieli się w niej znajdować partyzanci. Wysłany przodem zwiad spostrzegł osoby w mundurach wojskowych. Trop okazał się być dobry.
We wsi stacjonowało Zgrupowanie mjr Mariana Bernaciaka „Orlika” i oddział dywersji terenowej Czesława Szlendaka „Maksa”. Łącznie ok. 200 partyzantów. Najprawdopodobniej oddział nabierał tutaj sił po ostatnich walkach. „Las Stocki leży w terenie dogodnym do obrony, pociętym jarami i wąwozami, nawet i dziś trudno tam dojechać – twierdzi Jerzy Ślaski. Miejsce zakwaterowania wybrano więc właściwie. Niemniej duże zdziwienie wywołała wiadomość, że oddział będzie tu nocował, gdyż nigdy dotychczas nie zdarzało się, by spędzał noc tam, gdzie rankiem przyszedł. Powodem tej decyzji było opóźnienie się grupy „Maksa”. Przyszła ona dopiero rankiem 24 maja. Liczyła ok. 50 ludzi. Byli krańcowo wyczerpani […] Starzy partyzanci byli wyraźnie zaniepokojeni. Czuli, że coś wisi w powietrzu. I mieli rację”.
„Jeńców nikt nie brał”
Dowódca obławy podzielił swój oddział na 3 grupy, które miały okrążyć wieś i odciąć wszystkie drogi odwrotu. O 19:00 myśliwi przystąpili do łowów. Polacy byli na to przygotowani. Na pierwszej linii opór stawili żołnierze „Maksa”. Przywitali komunistów ogniem ckm-u, który ulokowano w jednym z zabudowań. Podpełzł pod nie jeden z Sowietów i je podpalił. Polacy rozpoczęli odwrót. Natknęli się na drugą grupę Sowietów, którzy ubezpieczali wieś od zachodu. W kolejnych zabudowaniach Polacy również musieli ustąpić pola i wpadli na grupę z samochodem pancernym. Oddział „Maksa” poniósł duże straty. W tym momencie z zagajnika wyskoczyły oddziały „Orlika”. Jeden z nich uderzył na nieosłonięte skrzydło Sowietów i zaskoczył ich na otwartym terenie. Reszta z tej grupy cofnęła się do zagajnika i utworzyła obronę okrężną. Przez radiostację wezwali pomoc o odsiecz. Polacy siedmiokrotnie usiłowali zniszczyć Sowietów, ale bez skutku. „Mieli w tym przypadku sporo szczęścia, zostały im bowiem do dyspozycji jeden granat i raptem po dwadzieścia sztuk amunicji” – napisał Grzegorz Motyka.
W między czasie pozostałe polskie oddziały uszkodziły samochód pancerny i w pobliskim wąwozie zlokalizowały sztab grupy. „Doszło do niezwykłego spotkania: grupa, którą prowadził „Orlik”, szła ścieżką wiodącą pod górę, na szczyt zalesionego zbocza. Nagle zza załomu ścieżki wyszło naprzeciw niej kilku (jak później policzono ośmiu) ludzi w sowieckich i polskich mundurach […] Obydwie grupy przystanęły. „Spokojny” krzyknął: „Hasło!”. Usłyszał: „Leningrad”. O odzew nie zdążyli już zapytać. Zostali dosłownie rozniesieni seriami z broni maszynowej. To był przełomowy moment bitwy. Zginęło wówczas całe dowództwo grupy operacyjnej” – opisywał to wydarzenie Jerzy Ślaski. W ciemnościach nocy dalej toczyła się nierówna walka, ale role się odwróciły. To teraz myśliwi stali się zwierzyną. „Po stracie dowództwa wśród napastników zapanowała całkowita dezorientacja. Biegali gromadnie, nie wiedząc, co począć. Erkaemy oddziału, dobrze ustawione nad wąwozem, biły w nich celnymi seriami. Poszli więc w rozsypkę, kryli się w różnych dziurach i wykrotach, próbowali uciekać. Nie wiedząc, gdzie swój, a gdzie przeciwnik, ostrzeliwali się wzajemnie. W likwidowaniu rozproszonych grup pomagali partyzantom chłopi, wskazując ich kryjówki lub kierunek ucieczki. Dochodziło do walki wręcz. Jeńców nikt nie brał” – opisywał Jerzy Ślaski, który był naocznym świadkiem tych scen.
Największe zwycięstwo
Polakom ostatecznie nie udało się wybić co „do nogi” Sowietów. O godz. 23:00 musieli się wycofać. Odsiecz przybyła ok. 1:30. Zebrała resztki rozbitego oddziału i ruszyła w pościg. Bezowocne poszukiwania zwierzyny trwały do godzin popołudniowych kolejnego dnia. Polacy przeprawili się na drugi brzeg Wisły i przeczekali obławę w bezpiecznym terenie. W nocnej walce Sowieci stracili 20 zabitych i 3 rannych, zginęło również 9 funkcjonariuszy UB. Polacy stracili 8 zabitych i kilkunastu rannych. Jak twierdzi Grzegorz Motyka „było to największe zwycięstwo AK-WiN nad grupą operacyjną NKWD-UB w historii polskiego podziemia antykomunistycznego. Co ważne, przerwało ono pasmo sukcesów elitarnego 198 Samodzielnego Batalionu Strzelców Zmotoryzowanych”.
Podczas pisania tego tekstu korzystałem z książek: Jerzego Ślaskiego „Żołnierze Wyklęci”, Grzegorza Motyki „Na białych Polaków obława” i Rafała Wnuka „Lubelski Okręg AK-DSZ-WiN 1944-1947”.
Zdjęcie ilustrujące wpis przedstawia mjr. Mariana Bernaciaka „Orlika” (źródło: domena publiczna).
Artykuł Największe zwycięstwo „Żołnierzy Wyklętych” pochodzi z serwisu Blog Surge Polonia - Historia i patriotyzm.