Historia tego oddziału jest do dzisiaj owiana tajemnicą. Służyli w nim żołnierze o „rogatych duszach”. Generał Józef Dowbor-Muśnicki, dowódca Powstania Wielkopolskiego, chciał załatwić problem niezdyscyplinowanych żołnierzy w sprytny sposób. Skupił ich w jednym „karnym” batalionie i wysłał na front wschodni przeciwko bolszewikom. Tak powstał legendarny Poznański Batalion Śmierci!
„Analiza dokumentów Batalionu pozwala zapoznać się z sytuacjami, które nadawałyby się na scenariusz filmu sensacyjnego, bądź… komedii łotrzykowskiej” – napisał Marek Rezler, badacz tej formacji. Początki istnienia batalionu spowija mgła tajemnicy. Oddział utworzono na przełomie marca/kwietnia 1919 r. w forcie VI w Golęcinie k. Poznania. Zebrano tam różne „indywidua” z Wojsk Wielkopolskich, które miały problemy z dyscypliną panującą w regularnej armii. Szeregi batalionu zasilili zarówno wszelkiej maści „rozrabiacze” i „buntownicy” oraz zwykli ochotnicy. Zawsze aktualne było utrzymywanie stałej dyscypliny wśród młodych ludzi o różnych charakterach, temperamentach, doświadczeniach życiowych, wywodzących się z różnych środowisk. Tak zrodził się pomysł utworzenia w Wielkopolsce odrębnego oddziału, w którym zebrano by owe niesubordynowane jednostki – tłumaczy genezę powstania oddziału Marek Rezler.
Clik here to view.

Poznański Batalion Śmierci podczas przysięgi. Z lewej strony stoi dowódca ppłk Feliks Józefowicz (z wąsami).
Batalion liczył ok. 300 „straceńców”. Żołnierze za swój symbol przyjęli trupią czaszkę, którą umieszczano na przepisowej dla „Poznańczyków” rogatywce. Symbolizowała ona straceńczy charakter oddziału, a jego żołnierzom dodawała animuszu jako niepokonanych i niosących śmierć. Oddział od początku planowano użyć poza granicami Wielkopolski. Jego nominalnym dowódcą został weteran Powstania Styczniowego, blisko 70-letni ppłk Feliks Józefowicz. Był „człowiekiem” generała Józefa Dowbor-Muśnickiego i miał zatroszczyć się o lojalność oddziału. Józefowicz rządził batalionem „twardą ręką”. „Legendy głoszą – pisał Marek Rezler, że podpułkownik Feliks Józefowicz chodził pomiędzy nimi z kijem w garści. Gdy któryś się sprzeciwiał, kij szedł w ruch. Józefowicz miał taki nawyk z armii carskiej”. Dowódcą „bojowym” został por. Jan Kalinowski. Generał Józef Dowbor-Muśnicki chciał w zarodku zlikwidować problem niezdyscyplinowanych żołnierzy o ułańskiej fantazji. Postanowił wysłać ich jak najdalej od Wielkopolski. Idealnym kierunkiem był front wschodni…
W kwietniu 1919 r. żołnierze złożyli „częściową” przysięgę w Poznaniu. Do przysięgi nie przywiązywaliśmy żadnej wagi – wspominał jeden z żołnierzy batalionu śmierci, Franciszek Nogaj, bo wśród żołnierzy głośno mówiono, że Radzie Naczelnej i Dowborowi-Muśnickiemu nie będziemy przysięgać. Żołnierze powtarzali tylko pierwsze słowa „Wierność Ojczyźnie”, a gdy nadeszły słowa „Radzie Naczelnej i generałowi Dowborowi-Muśnickiemu” umilkli, zaś gdzieniegdzie padały słowa „pani Kałamajskiej nie przysięgamy”, bo tak nazywaliśmy Radę Naczelną”. Żołnierze byli jednolicie umundurowani według przepisów Wojsk Wielkopolskich a na otokach czapek mieli przypięte nieregulaminowe trupie główki, które wykonywano indywidualnie. Po uroczystości załadowano ich do pociągu i via Warszawa dotarli do Białegostoku, a stąd na front na Wileńszczyźnie. Po drodze doszło do wielu incydentów „straceńców” z miejscową ludnością. Batalion wcielono na Wileńszczyźnie do 6 pułku piechoty Legionów. Oddział był źle wyżywiony i słabo wyekwipowany. Dawni przełożeni nie interesowali się losami swoich podopiecznych i nie wysyłali do niego żadnych uzupełnień. Nie dysponujemy praktycznie żadnymi wiadomościami jak przebiegały walki z bolszewikami. Źródła o tym całkowicie milczą.
Clik here to view.

Generał Józef Dowbor-Muśnicki.
Problemy „straceńców” z dyscypliną nie skończyły się na Wileńszczyźnie. „Poznańczycy” szybko dali się we znaki nowym dowódcom. W korespondencji, którą wysyłali swoim przełożonym, narzekali na ich dyscyplinę. Służba z żołnierzami Batalionu Śmierci była dla nich koszmarem! Żaden z dowódców nie chciał go mieć pod swoją komendą. Przerzucali się oni odpowiedzialnością i robili wszystko, żeby tylko oddział nie wrócił pod ich skrzydła.
Epopeja oddziału trwała zaledwie kilka miesięcy. Po kilku miesiącach walk, rozpoczęły się dezercje z Batalionu Śmierci. Żołnierze sami wracali do Poznania, gdzie czekała już na nich żandarmeria. We wrześniu 1919 r. oddział prawdopodobnie już nie istniał. Rozwiązano go zapewne z powodu problemów, jakie stwarzał przełożonym. Część oddziału rozdysponowano po innych oddziałach na froncie wschodnim, a reszta wróciła do Wielkopolski. Część z nich wzięła udział w Powstaniach Śląskich.
Artykuł Poznański Batalion Śmierci pochodzi z serwisu Blog Surge Polonia - Historia i patriotyzm.